Ruchliwa ulica w dużym, hiszpańskim mieście. Z każdego zakamarka wylewa się niewyobrażalny żar, a upał sączy się leniwie przez każdą minutę słonecznego popołudnia.
Na rozgrzanym betonie, w złotej plamie słońca - wylegują się ONE. Bawiąc się zapamiętale, jednocześnie cały czas są czujne i trochę płochliwe. Taka już kocia natura - urodzone "dziko", jeszcze nie oswojone, żyją w sąsiedztwie ludzi, ale z pewnym do nich dystansem.
Tuż obok, przy parkingu, w pobliskim żywopłocie - odkrywamy całą kocią kolonię. Liczy na pewno 20 kotów. Szybkie oględziny i już zauważamy kilka kotek w ciąży i jedną karmiącą małe. Na szczęście, tak "na oko", wszystkie futrzaki są w miarę zadbane - brak wycieku z nosa czy oczu, nie ma rażącego w oczy świerzba, nie ma widocznych zranień czy kulawizn. Koty nie są bardzo chude czy zabiedzone.
Mimo wszystko, należy reagować dość szybko. Wśród mieszkających na stałe w tym mieście znajomych, znajdujemy kilka osób, które zostaną kocimi karmicielami. Zapewnią kotom codzienny dostęp do świeżej wody, karmy oraz opiekę weterynaryjną w razie potrzeby.
Robimy dyskretny rekonesans wśród mieszkających w pobliżu osób. Jak to możliwe, że nikt nie wiedział o tak dużej kolonii wolno żyjących kotów ? Przecież kot to nie mrówka, gabarytowo jest "troszkę" większy ;) Siadamy przy kawie i decydujemy - odrobaczamy i sterylizujemy za własne pieniądze. W pierwszej kolejności odławiamy i sterylizujemy samice. Czekamy, aż mama karmiąca odstawi małe i ją też zabieramy na zabieg. Maluchom robimy ogłoszenia, a ku naszej wielkiej radości na reakcję nie musimy czekać zbyt długo - w ciągu kilku dni zgłaszają się chętni na adopcję tych puchatych kuleczek :)